Uwielbiam dostawać maile o treści: "Twoje dzieci są prawdziwymi szczęściarzami, że ich mama takie cudeńka czaruje..". Zaczynam naprawdę w to wierzyć, czuję się taka fajna. Ale prawda jest nieco bardziej żałosna. Gdyby nie pchle targi, lumpki i życzliwość krewnych i znajomych moje dzieci chyba chodziłyby gołe. Trochę wstyd to przyznać, ale zwyczajnie nie umiem znaleźć czasu, żeby udziergać coś poza zamówionymi rzeczami.
"Mamooo zrobisz mi konika?"
"Tak tak, kochanie, w wolnej chwili, oczywiście..."
Tak więc wspomniane merynoski zostały wykorzystane na razie w połowie. Kocyk więcej leży odłogiem niż przyrasta na długość. Ale będzie ładny jak skończę. Jeszcze w to wierzę.
Projekt nr 2, czyli patchworkowa kołderka zatrzymała się na etapie wstępnego zszycia elementarnych szmatek:
A co jak to nie będzie dziewczynka?
Jest plan B. Na razie tylko w stadium pomysłu. Może zdążę...
Tymczasem w piątkowy wieczór udało się jednak stworzyć coś w całości.
Wersja mini. Istnieje zdrobnienie od patchworka? Paczłorczek?